Szkoła dla dzieci głuchoniemych i z innymi niepełnosprawnościami im. Saint Jean Baptis
w Bertoua w Kamerunie
Pomysł wyjazdu do Afryki na wolontariat narodził się w mojej głowie podczas ostatniego roku studiów magisterskich z Protetyki Słuch na Uniwersytecie Medycznym im. K. Marcinkowskiego w Poznaniu. Podczas szukania możliwości zrealizowania mojego marzenia, trafiłam na wyjątkowych ludzi, którzy prowadzą Fundację Redemptoris Missio. To dzięki nim, mój pomysł przerodził się w projekt, do którego również bardzo rzetelnie pomogli mi się przygotować.
23 sierpnia wraz z moją towarzyszką podróży, Sarą Suchowiak (Położna w Afryce), doleciałyśmy do Yaounde w Kamerunie. Czekała na nas świecka misjonarka, Ewa Gawin - to właśnie na jej misji spędziłam 3 miesiące.
Szkoła dla dzieci głuchych w Bertoua była początkowo centrum alfabetyzacji dla ludzi niesłyszących. Jednak rosła zauważalna potrzeba pełnego kształcenia szkolnego dla dzieci z tą niepełnosprawnością. Szkoły specjalne w Kamerunie to wciąż bardzo nierozwinięty temat. Mimo że dzieci w tej placówce miały wyjątkowe potrzeby edukacyjne i psychologiczne, w tym kraju nie ma przygotowanych żadnych odmiennych programów nauczania ani wymogów kadrowych dla tego typu szkół.
Pierwszym zadaniem, jakie sobie postawiłam, było przeprowadzenie pełnej diagnostyki uczniów pod kątem słuchu oraz równowagi. Rozpoczęłam od badania otoskopowego, następnie wykonywałam audiometrię tonalną na przewodnictwo powietrzne oraz kostne, a na końcu kilka testów równowagi, które nie wymagały specjalistycznego sprzętu, takie jak próbę Romberga, Unterbergera, Manna oraz Babińskiego-Weilla. Przebadałam łącznie około 140 osób - zarówno uczniów szkoły, jak i niektórych jej absolwentów.
Kolejnym etapem projektu była pomoc w zaprotezowaniu 4 naszych uczniów w aparaty słuchowe. Wraz z panią protetyk słuchu z Hiszpanii z projektu Gaes solidaria udało nam się dopasować dla każdego z nich odpowiedni rodzaj aparatu. Jednak na samym dobraniu protezy słuchowej to zadanie nie mogło się skończyć - jako protetyk słuchu prowadziłam potem z dziećmi intensywne treningi słuchowe oraz dodatkowe ćwiczenia logopedyczne, by aparat słuchowy mógł przynieść zysk oraz rozbudzić u dzieci chęć kształtowania mowy.
Szkoła, w której pracowałam, nie miała żadnych dodatkowych zajęć indywidualnych czy choćby klasowych, które pomagałyby rozwijać dzieciom pozostałe działające zmysły tak, by jak najbardziej rekompensowały one istniejącą wadę słuchu. I tak narodził się mój ostatni, najważniejszy cel wyjazdu - wprowadzenie indywidualnych zajęć specjalnych dla 67 dzieci, wytypowanych pod kątem głębokości ubytku słuchu. Do przygotowywania ich wykorzystałam całą wiedzę zdobytą na studiach z protetyki słuchu i audiofonologii z różnych dziedzin: surdopedagogiki, podstaw logopedii, języka migowego i psychologii. Prowadziłam z nimi różnego rodzaju ćwiczenia artykulatorów, oddechowe, rozwijające czucie głębokie, ćwiczenia spostrzegawczości, koncentracji i uwagi oraz odpowiednią postawę ciała do używania języka migowego. Kreatywność to był mój priorytet - starałam się, by każde wymyślone przeze mnie ćwiczenie było dla uczniów ciekawą formą zabawy. Dodatkowo wyszkoliłam jednego z pracowników szkoły, madame Therance, do kontynuowania mojej pracy, dzięki czemu zajęcia te nie skończyły się wraz z moim wyjazdem, lecz nadal ułatwiają rozwój dzieci.
Jadąc do Kamerunu, wiedziałam, że szkoła, w której będę pracować, ma również internat. Zaskoczeniem dla mnie było jednak, że nie jest to żaden osobny, przystosowany do mieszkania budynek. 35 dzieci mieszkało w szkole, w 4 klasach, w których zamiast ławek postawiono łóżka piętrowe. Nie było tam też pryszniców - każde dziecko po kolei napełniało sobie wiadro wody i szło się wykąpać w toalecie. Kuchnia z jadalnią miała wymiar raczej polowy, w niczym nie przypominała tych, jakie mamy w Europie. Jednak zdawałam sobie sprawę, że i tak te standardy są znacznie wyższe niż dzieci mają w swoich rodzinnych domach w wioskach. Poza tym bezproblemowy dostęp do środków higieny, takich jak mydło, szczoteczka do zębów i pasta, z pewnością są dla nich miłą odmianą.
W szkole pracowałam od poniedziałku do piątku, w internacie zaś codziennie po godzinach lekcyjnych od godziny około 15:00 do 18:00 oraz całe dnie w weekendy. Jednak prócz prowadzenia tam swoich zajęć, starałam się dla tych dzieci być kimś w rodzaju „zastępczej mamy”. Były one daleko od swoich rodzin, więc tym bardziej potrzebowały uwagi oraz ciepła. Ponadto starałam się uczyć je rzeczy, które sama wyniosłam ze swojego domu - porządku, higieny, dobrego zachowania.
Dzieci to najbardziej ruchliwy cud, jaki jest stworzony. Obojętnie z jakiego krańca świata pochodzą, każde z nich ma w sobie ogromną magię uśmiechu. Praca z nimi i dla nich była niesamowicie inspirująca i rozwijająca - zarówno zawodowo, jak i emocjonalnie. Jadąc na misję, byłam pewna, że je polubię - jednak nie pomyślałam, że aż tak nawzajem się do siebie przywiążemy. Powrót do domu był dla mnie jednym z najcięższych rozstań, jakie do tej pory przeżyłam. Nie sądziłam, że skradną mi tak duży kawałek serca i że okażą mi tyle miłości.
20 listopada doleciałam do Warszawy. Chciałabym powiedzieć „Wróciłam!”, jednak nie potrafię. Myślami wciąż jestem tam… Ciągle utrzymuję kontakt z poznanymi tam misjonarzami, w szczególności tymi dziewczynami, z którymi pracowałam w szkole. W głowie narodził mi się już pomysł na drugą misję - „Protetyk Słuchu w Kamerunie”. Chciałabym zebrać bazę aparatów słuchowych , która pozwoliłaby na zaaparatowanie większej liczby uczniów tej szkoły - tych, u których ta proteza słuchowa mogłaby przynieść oczekiwaną poprawę zrozumiałości mowy i lokalizacji dźwięku.
W Afryce bywa ciężko - zderzenie naszego świata z tamtym potrafi spowodować poczucie zupełnego zagubienia. Podczas tych 3 miesięcy przeżyłam wiele wzlotów i upadków. Były zarówno łzy smutku, jak i radości. Jednak po powrocie do kraju złe wspomnienia odchodzą w niepamięć. Wolontariat jest dla nas na pewno testem samych siebie, naszej wytrwałości, elastyczności, tolerancji i cierpliwości. Jeśli komukolwiek rodzi się w głowie jakiś projekt związany z wyjazdem misyjnym, to powinien spróbować! Nawet, gdy będzie ciężko, zawsze nas to rozwinie i z pewnością niejeden raz zaskoczymy samych siebie. Jednak pamiętajmy czym jest mądra pomoc- najprościej mówiąc „daj wędkę, a nie rybę”. Brzmi prosto, lecz jest to trudne do zrozumienia. Ważne, by słuchać misjonarzy, którzy są tam od lat- oni zawsze służą dobrą radą i swoją mądrością.
Agnieszka Łukanowska
Wolontariuszka Fundacji Redemptoris Missio